ORMIANIE I DZISIEJSZA TURCJA

Ormianie i dzisiejsza Turcja

Stosunki między Turcją i Armenią, a także Turkami i Ormianami trudno określić dziś w sposób jednoznaczny. Bez wątpienia relacje między państwami pozostają w dalszym ciągu negatywne, a główną kością niezgody jest kwestia uznania przez Turcję faktu ludobójstwa popełnionego na Ormianach w 1915 roku na zlecenie młodotureckiego rządu. Jednakże podkreślić należy, że dzieje i kultura Ormian składają się na wielokulturowy i barwny obraz Anatolii, który w żaden sposób nie może zostać dziś zakwestionowany. I choć wielu z tych, którzy ocaleli po wydarzeniach 1915 roku zmuszonych zostało potem do emigracji w wyniku szowinistycznej polityki spadkobierców Atatürka, to ostatnie lata XX i początek XXI wieku przyniosły Turcji także spore zainteresowanie ormiańską kulturą, a wielu tureckich i kurdyjskich intelektualistów apeluje o konieczność rozliczenia niechlubnej przeszłości.

W Imperium Osmańskim Ormianie cieszyli się wieloma przywilejami, nieraz sprawowali wysokie urzędy państwowe. To dzięki nim do imperium docierało wiele kulturowych i technicznych nowinek z Zachodu. Znanych i powszechnie cenionych było wielu kompozytorów, wysoką renomę miało szkolnictwo. We wschodniej Turcji (Kurdystanie lub Armenii Zachodniej – jak lubią określać te tereny poszczególne narody) dobrze zorganizowana i dzięki temu nieźle prosperująca społeczność ormiańska była źródłem wiedzy, duchowej i materialnej kultury, co chętnie podkreśla dziś wielu kurdyjskich autorów. Z drugiej jednakże strony dostatek i wyższy poziom wiedzy stawały się nieraz źródłem zawiści i niechęci. Nastroje te narastały w chwilach politycznych i gospodarczych kryzysów tego regionu. Niechęć pogłębiał fakt, że to właśnie chrześcijanie (Ormianie, Asyryjczycy) byli źródłem zainteresowania obcych mocarstw, które zaczynały co raz bardziej wpływać na politykę upadającego Imperium Osmańskiego. W tej sytuacji chrześcijan często oskarżano o brak lojalności względem sułtana, jak również względem kurdyjskich mirów, którzy faktycznie sprawowali quasi-niezależną władzę w tym rejonie. Stało się tak na przykład po klęsce powstania Bedirchana w połowie XIX wieku. Kres nadziei na utworzenie niezależnego kurdyjskiego państwa, likwidacja kurdyjskich emiratów i wyniszczenie regionu stały się przyczyną krwawych wystąpień przeciwko Ormianom i Asyryjczykom. Imperium Osmańskie chętnie wykorzystywało kurdyjsko-ormiańskie animozje do rozprawy z podejrzanymi o współpracę z obcymi agentami Ormianami i Asyryjczykami. W 1894 roku podporządkowane sułtanowi kurdyjskie odziały o nazwie hamidiye dokonały pogromu na Ormianach. Jednakże równolegle do tych tragedii, po rewolucji 1908 roku, której celem było przywrócenie konstytucji z 1876 roku, w Stambule i całym imperium wyrastały jak grzyby po deszczu ormiańskie organizacje kulturalne i niepodległościowe, które w początkowym okresie współpracowały z ugrupowaniami tureckimi i kurdyjskimi. Wspólnym celem wszystkich była walka z reżimem sułtana Abdülhamida II. Domagano się „upodmiotowienia” społeczeństwa, a w programie Młodych Osmanów znalazł się nawet projekt utworzenia „Ameryki Wschodu”, kraju jednoczącego wszystkie zamieszkałe na tym terytorium grupy etniczne. Z czasem jednak do głosu doszły nacjonalistyczne idee ugrupowania Młodych Turków (partia İttihad ve Terraki Cemiyeti), które wykluczyły uznanie interesów innych niż tureckie. To właśnie polityka ludzi związanych z tym ugrupowaniem (miedzy innymi Talata i Enwera Paszy) legła u podstaw wrogiego stosunku względem Ormian i Kurdów, czego strasznym owocem stały się wydarzenia 1915 roku, w wyniku których zginęło przynajmniej 1.5 miliona Ormian. Na fali zawieruchy I wojny światowej, Ormian oskarżono o współpracę z Rosją i chęć podzielenia imperium w imię utworzenia na tym terenie niepodległej Armenii. Bez wątpienia nie były to oskarżenia bezpodstawne, z pewnością jednak nie można ich było odnieść do całego narodu zamieszkującego Wschodnią Anatolię, a jedyne do wybranych ludzi. Młodoturecki rząd i bezwolny w jego rękach sułtan postanowili jednak zastosować odpowiedzialność zbiorową i „przesiedlić” ormiańską ludność na południe, w rejon bezpiecznie oddalony od granicy z Rosją. Jak można się domyślać, i jak zdaniem Ormian dowodzą niektóre ocalałe dokumenty celem operacji nie było wcale przesiedlenie, ale likwidacja narodu, a tym samym i problemu ormiańskiego. W imię rozwiniętej potem przez Atatürka młodotureckiej idei nowe oblicze państwa miało opierać się na tureckiej identyfikacji narodowej. Deportacja ludności na terytorium dzisiejszej Syrii dokonała się bowiem w nieludzkich warunkach, przez pustynne, pozbawione wody tereny, towarzyszyły temu liczne zabójstwa i gwałty na ludności. Akcja ta w dużej mierze została przeprowadzona rękami Kurdów, którym obiecano zarówno ormiańskie majątki, jak i możliwość utworzenia na tych terenach niezależnego Kurdystanu.

Turcja jednak wciąż broni tezy, że była to po prostu zwykła deportacja, w wyniku której zginęło zaledwie kilka tysięcy osób. Fakt uznania przez Turcję „ludobójstwa” popełnionego na Ormianach wiąże się z rewizją szowinistycznej polityki, stanowiącej wciąż określony konstytucyjnie filar Republiki Tureckiej. Dlatego też jest to kwestia tak bardzo niewygodna, a jej szybkie rozwiązanie nie wydaje się w najbliższym czasie możliwe. Duża część państw europejskich uznała fakt ludobójstwa w Turcji, jest to też jeden z warunków w tureckich negocjacjach akcesyjnych do UE. Dlatego Turcja prowadzi szeroko zakrojoną propagandę próbującą wyjaśnić „prawdziwe oblicze ormiańskiego kłamstwa”. W tym celu rozpowszechniane są rzekomo udokumentowane filmy, w których wypowiadają się różni „światowej sławy” naukowcy. Jeden z takich filmów pt. Sarı Gelin (Żółta narzeczona1) rozprowadzała niechcący polska gazeta. Znajdował się on na zasponsorowanej przez turecki rząd płycie CD, która miała reklamować turystyczne atrakcje kraju. Znalazła się tam również wyjęta z kontekstu wypowiedź zamordowanego niedawno w Turcji ormiańskiego dziennikarza Hranta Dinka, którego udział w filmie miał zapewne świadczyć o obiektywizmie całego przekazu. Uznanie przez polski parlament faktu ludobójstwa w Turcji doprowadził do czasowego zamrożenia programu wymiany studenckiej – Turcja odmówiła przyjmowania na staż polskich studentów. Do rangi skandalu urosło odsłonięcie w 2004 roku ormiańskiego krzyża na dziedzińcu jednego z krakowskich kościołów, na którym znalazł się napis „ofiarom ludobójstwa w Turcji 1915”. Ambasada turecka zwracała się bezskutecznie z protestem do wszystkich władz lokalnych i kościelnych.

Jednakże stosunki turecko-ormiańskie trudno dziś sprowadzić do zamrożonych relacji politycznych.

W ostatnich latach w Turcji pojawiły się publikacje mówiące o tureckiej i kurdyjskiej odpowiedzialności względem Ormian. Jedną z nich był bez wątpienia esej Kwiat Granatu (tytuł nawiązywał zresztą do filmu Sergieja Paradżanowa), zmarłego niedawno, kurdyjskiego pisarza Mehmeda Uzuna, za który zarówno autorowi, jak i wydawcy wytoczono zaraz w Turcji proces. Mehmed Uzun w wielu swoich powieściach poświęconych złożonym dziejom Kurdystanu wielokrotnie podkreślał wybitną rolę tego narodu w kształtowaniu kultury regionu, a ukazani z życzliwością Ormianie stawali się wielokrotnie drugoplanowymi bohaterami jego utworów. Inną postacią mówiącą głośno o konieczności rozliczenia przeszłości jest bez wątpienia laureat literackiej nagrody Nobla z 2006 roku Orhan Pamuk. Jego publiczne wypowiedzi też jednak spotkały się z szybką reakcją tureckiego wymiaru sprawiedliwości. Dzięki rozgłosowi, jaki oba procesy zyskały na zachodzie Europy oskarżeni zostali w końcu uniewinnieni. Głosy tego rodzaju są wciąż nieliczne, ale bez wątpienia co raz bardziej słyszalne. Istnieje też turecko-kurdyjska organizacja przeciw ludobójstwu domagająca się uznania przez Turcję faktu ludobójstwa na Ormianach.

Morderstwo ormiańskiego dziennikarza Hranta Dinka dokonane zostało na fali wzrostu nastrojów nacjonalistycznych, roznieconych przez nacjonalistów i zwolenników porządku republikańskiego, za którymi stoi turecka armia. Stało się to na kilka miesięcy przed wyborami i było najprawdopodobniej jedną z licznych prób destabilizacji sytuacji politycznej w celu zdeprecjonowania sprawujących władzę polityków z islamskiej partii AK. Morderstwo Dinka mocno poruszyło jednak turecką opinię publiczną, pisały o nim wszystkie czołowe gazety, a na pogrzeb dziennikarza przybyli przedstawiciele tureckich władz. Przed sądem, gdzie rozpoczął się proces zabójców Dinka, w geście solidarności manifestowały setki ludzi niosąc transparenty z napisem „wszyscy jesteśmy Ormianami”. Nastawienie opinii publicznej i uwaga z jaką procesowi przyglądają się międzynarodowi obserwatorzy stanowią dla Turcji silną presję, by proces odbył się uczciwie i rzetelnie.

W Stambule działa kilka ormiańskich kościołów, w których odbywają się dwujęzyczne msze, wychodzą też dwujęzyczne gazety (między innymi Agos, redagowana do niedawna przez Hranta Dinka). Z moich obserwacji wynika jednak, że tureccy Ormianie nie do końca czują się pełnoprawnymi obywatelami kraju. Ma to źródło w obecnej w społeczeństwie tureckim i podtrzymywanej przez niektóre kręgi polityczne podejrzliwości i mniej lub bardziej skrywanej niechęci. Często udało mi się usłyszeć stwierdzenie: nie mamy nic przeciwko Ormianom, ale to oni zachowują się względem nas wrogo. Wypowiedź ta zdaje mi się w prostej linii konsekwencją obejrzenia materiałów w stylu filmu Żółta narzeczona, gdyż tak naprawdę niewielu moich rozmówców miało osobisty kontakt z Ormianami. Z drugiej jednakże strony stosunek Turków do innych narodowości zamieszkujących dzisiejszą Turcję, w tym również Ormian, stopniowo się zmienia, co ma związek ze złagodzeniem kursu politycznego w wyniku osłabienia władzy partii narodowych i republikańskich (takich jak MHP, czy CHP).

Niedawno dokonano remontu zabytkowego ormiańskiego kościółka na wyspie Akdamar na jeziorze Van we wschodniej Turcji. Stambulscy Ormianie wyrażali jednak żal, że na szczycie świątyni nie umieszczono krzyża, który byłby równoznaczny z uznaniem sakralności miejsca i ormiańskiej przeszłości na tych terenach. Postępem ze strony władz tureckich jest też wycofanie wojsk z ruin starej ormiańskiej stolicy Ani, znajdującej się na granicy miedzy oboma państwami. Stacjonująca tam przez lata armia była istotną przeszkodą w zwiedzaniu miasta, zabraniano fotografowania, a najważniejsza, znajdująca się w granicznym kanionie część zabytków pozostawała niedostępna. Faktem jest jednak, że znaczna część unikalnych budowli znajduje się w opłakanym stanie i jeśli następnym krokiem ze strony władz nie będzie jakiś solidny remont zachowane do naszych czasów Ani rozsypie się wkrótce w pył.

Warto również uzmysłowić sobie, że w ocenie Ormian i Turków (jak też generalizując chrześcijan i muzułmanów) Europa bardzo często wykazywała stronniczość, zakładając z góry, że głównymi winowajcami dziejów muszą być „barbarzyńscy i ciemni” Turcy i Kurdowie (muzułmanie), a poszkodowanymi są bez wątpienia uciemiężeni chrześcijanie. Jednakże to również ingerencja i intrygi państw zachodnich i Rosji powodowały często załamanie się równowagi na etnicznej i religijnej mapie Wschodniej Anatolii, co w konsekwencji prowadziło do pogromów chrześcijan i żydów, jak to miało miejsce chociażby po klęsce powstania Bedirchana.

Stanowisko takie i dziś nie ułatwia trudnych relacji między obu narodami. Bez wątpienia na Turcji leży obowiązek rozliczenia tragicznej przeszłości, ale uznanie własnej winy dokonać się może także w atmosferze nadziei na uzyskanie przebaczenia. Zacietrzewione wypowiedzi wielu Ormian deklarujące dozgonną nienawiść wobec narodu tureckiego, z którymi kilkukrotnie miałam okazję się zetknąć można za pewne zrozumieć, ale trudno budować na nich przyszłość. Pozostaje więc mieć nadzieję, że pozytywne zmiany zachodzące w Turcji będą miały swoją kontynuację, a rozwiązanie trudnego turecko-ormiańskiego konfliktu nie utonie w powodzi beznadziejnych oskarżeń, lecz powierzone zostanie ludziom dobrej woli.

Joanna Bocheńska, doktorantka w IFO UJ

Artykuł opublikowany za zgodą portalu www.armeniazavtra.ru

Publikowany także w Biuletynie Ormiańskiego Towarzystwa Kulturalnego, nr. 50/51, Kraków 2007, s. 61-65

Zdjęcie: pamiątka ormiańska z Deir ez Zor w Syrii nad Eufratem (2008), foto M. Pietrzyk