TURCJA I KURDOWIE

(artykuł powstał na zamówienie portalu www.tolerancja.pl)

Image Za każdym razem, kiedy w mediach podnoszone są rozmaite „za” i „przeciw” wstąpienia Turcji do Unii Europejskiej pojawia się również zagadnienie problemu kurdyjskiego, który Turcja „powinna rozwiązać”, jeśli chce stać się pełnoprawnym członkiem Europy. Co jakiś czas wypływają również przelotne i zazwyczaj dość ogólnikowe informacje mające świadczyć o tym, że Turcja się „europeizuje”, a co za tym idzie stara się również „rozwiązywać kurdyjski problem”. Inne źródła twierdzą z zapamiętaniem, że Turcja nigdy krajem w pełni europejskim stać się nie może, że wciąż masowo naruszane są tam prawa człowieka i wszelkie demokratyczne wolności.

Warto pokusić się o bardziej szczegółową i dokładną analizę zagadnienia kurdyjskiego. Chwila uwagi i poważne zainteresowanie pozwolą dostrzec, że w rzeczywistości nie wszystko jest tak różowe lub tak czarne, jak się zdaje. Najważniejsze jednak, że tzw. kwestia kurdyjska nie jest wcale zagadnieniem marginalnym, dotyczącym grupki jakiejś krnąbrnej mniejszości, ale stanowi trzon najważniejszego dziś w Turcji pytania, pytania o własną tożsamość.

Przede wszystkim należy zdać sobie sprawę, że Turcja, wbrew temu co głosi jej obecna konstytucja (art. 66: Każdy, kto jest związany z państwem tureckim poprzez obywatelstwo jest Turkiem), jest krajem wielonarodowościowym, a więc jej obywatele są nie tylko Turkami, ale również między innymi: Kurdami, Czerkiesami, Lazami, Tatarami, Arabami, Grekami, Ormianami, Cyganami, a nawet Polakami. Utożsamienie obywatela kraju z przedstawicielem narodu tureckiego nastąpiło wraz z powstaniem Republiki (1923), której ojcem był czczony do dziś Mustafa Kemal (Atatürk). W imperium osmańskim tożsamość oparta była o zupełnie inny wyznacznik, jakim była religia. Najważniejszą i najliczniejszą grupą byli sprawujący władzę muzułmanie, a chrześcijanie i żydzi byli traktowani inaczej (np. ciążył na nich dodatkowy podatek), choć przyznać należy, że wielu z nich również sprawowało w imperium wysokie funkcje urzędnicze.

Idee narodowościowe, podobnie jak postęp techniczny zostały przyniesione z Zachodu i od końca XIX wieku zyskiwały swoich wyznawców i orędowników wśród poddanych sułtana. Co ciekawe nie zawsze byli to przedstawiciele danej narodowości, i tak na przykład za jednego z ojców tureckiego nacjonalizmu tureckiego uznaje się Mustafę Celalledina – w rzeczywistości Polaka Konstantego Borzęckiego.

Image W czasach sułtanatu narodowość nie odgrywała jednak pierwszorzędnego znaczenia i może dzięki temu nie można porównywać tej epoki z późniejszą, republikańską, charakteryzującą się wyraźną narodową dyskryminacją.

Na pytanie kim jesteś? – w państwie sułtana odpowiadano zwykle: muzułmaninem, chrześcijaninem. A samo, określające narodowość słowo Turek, czy Kurd miało przez wiele lat znaczenie pejoratywne, kojarzone z człowiekiem z prowincji, niewykształconym, bez ogłady.

Mimo to po 1908 roku, kiedy pod naciskiem społeczeństwa przywrócono konstytucję Midhatowską (1876), ograniczając tym samym absolutną władzę sułtana, zaczęły, jak grzyby po deszczu powstawać legalne organizacje nacjonalistyczne: tureckie, ormiańskie, kurdyjskie. Ich program oficjalnie skupiał się na propagowaniu kultury, w rzeczywistości jednak większość z nich nie kryła aspiracji politycznych, za co często były delegalizowane. Ambicje polityczne nie od razu jednak oznaczały walkę. Warto przypomnieć, że w ramach programu Młodych Osmanów zreformowane Imperium Osmańskie stać się miało Ameryką Wschodu, w której zgodnie współżyłyby różne narodowości. Mimo to jednak, w obliczu I wojny światowej i realnego zagrożenia rozbiorami ze strony zwycięskich państw antanty, do głosu doszły poglądy skrajne głoszone przez obóz młodoturecki, a strasznym owocem tej polityki było dokonane w 1915 roku ludobójstwo na Ormianach. Wojna w obronie ojczyzny prowadzona pod wodzą Mustafy Kemala zakończyła się również całkowitym wygnaniem z wybrzeży Morza Egejskiego Greków (na mocy porozumienia między państwami z Grecji zostali wysiedleni Turcy). W ten sposób problem wielonarodowościowy powstającej Republiki Tureckiej został „zredukowany”, ale nie unicestwiony. Pozostały bowiem inne narodowości, a zwłaszcza Kurdowie – mniejszość najliczniejsza, choć w tym czasie nie najlepiej zorganizowana. W dodatku na wschodzie kraju Kurdowie wcale nie stanowili mniejszości, ale realną większość. Początkowo Atatürk składał im wiele obietnic, które jednak nigdy później nie znalazły swojego odzwierciedlenia w porządku politycznym państwa. Uchwalona w czasach Mustafy Kemala konstytucja, której większość artykułów jest aktualna do dziś głosiła, że Republika Turecka jest państwem tylko Turków i dla Turków. Zabroniono użycia słów Kurd i Kurdystan, pozamykano kurdyjskie szkoły, zakazano używania języka kurdyjskiego (miało to bowiem osłabiać tureckie poczucie przynależności narodowej!), a wkrótce, na mocy tworzonych naprędce teorii naukowych Kurdów uznano za naród nieistniejący, określono ich Turkami górskimi. Trudno o większe przekłamanie, gdyż wywodzący swe pochodzenie od starożytnych Medów Kurdowie są narodem indoeuropejskim, a ich język należy do grupy języków irańskich i nie ma nic wspólnego z pochodzącym z Ałtaju, aglutynacyjnym językiem tureckim. Efektem tej polityki były liczne wzniecane przez Kurdów powstania (w latach: 1925, 1927 i 1936), oraz utworzenie w 1978 Robotniczej Partii Kurdystanu, która wkrótce rozpoczęła, głośne w Europie, akcje zbrojne.

Propagandzie nowych władz tureckich ulegli nie tylko mieszkańcy Turcji, ale również Zachód. Wielkie znaczenie dla takiego rozwoju sytuacji miały dwa międzynarodowe traktaty pokojowe zawarte w Sevres (1920) i Lozannie (1922). Śledząc stanowisko państw zachodnich można dostrzec, że w „sprawie kurdyjskiej” mocarstwa kierowały się w dużej mierze wyłącznie własnym interesem. Najpierw wykorzystano aspekt kurdyjski jako narzędzie nacisku wobec słabego sułtanatu – traktat z Sevres przewidywał, bowiem możliwość utworzenia niezależnego Kurdystanu, o czym miał zadecydować plebiscyt. W Lozannie natomiast problem kurdyjski w ogóle już nie został poruszony, gdyż nawet prawa przyznane mniejszościom obejmowały jedynie odmienne od muzułmańskiej wspólnoty religijne ( a Kurdowie podobnie jak Turcy są muzułmanami). Jak zadeklarował przedstawiciel nowego rządu tureckiego, İsmet Paşa: Turcy i Kurdowie są partnerami i braćmi. Jednak słowa te tylko pozornie miały znaczyć zrównanie obu narodów w prawach i pozycji. Podobnie jak wiele razy potem władze tureckie wykorzystały nieświadomość Europy wynikającą po prostu z niewiedzy, bądź braku dobrej woli i cierpliwości dla pozytywnego rozwiązania problemu Kurdów.

W ten sposób tereny Kurdystanu zostały zepchnięte do roli Turcji B. Według fińskiej socjolożki zajmującej się problemem Kurdów w Turcji, Kristiny Koivunen (w książce The Invisible War in North Kurdistan), zapoczątkowana w czasach Republiki polityka wobec Kurdów była (i w dużej mierze jest) oparta na idei wojny słabo zintensyfikowanej (ang. law-intensity warfare) i etnocide-u, i miała na celu całkowite wynarodowienie Kurdów i przekształcenie ich tożsamości w turecką. Środkiem do tego było kilka starannie dobranych metod: militaryzacja kurdyjskich prowincji, niedoinwestowanie wschodnich regionów, ewakuacje i deportacje ludności cywilnej, niewystarczająca opieka medyczna, brak badań i rzetelnych statystyk dotyczących kurdyjskich rejonów, a także projekty gospodarcze dewastujące środowisko naturalne Kurdystanu, jak chociażby budowa tamy na Eufracie.

Rzeczywistość dzisiejszej Turcji to osobliwa mieszanka trwającego niemalże niewzruszenie starego porządku politycznego i pewnych jaskółek znamionujących być może nadchodzące zmiany. Te ostatnie mogły pojawić się w wyniku wspólnego oddziaływania kilku ważkich czynników. Dzięki temu, ponad 20 milionowa dziś w Turcji społeczność kurdyjska ma wciąż nadzieję na poprawę swego losu.

Image Przede wszystkim warto podkreślić, że opór kurdyjski nigdy nie miał jedynie charakteru zbrojnego (choć nieszczęśliwie z Kurdami najczęściej kojarzy się słowa: uchodźca lub terrorysta). Wielu Kurdów na przestrzeni całego XX wieku, z narażeniem życia, uparcie starało się redagować i wydawać kurdyjskie czasopisma i książki poświęcone nie tylko polityce, ale również literaturze i językowi. Inni udawali się na emigrację, by swobodnie się rozwijać, ale również by walczyć za „sprawę kurdyjską”. Miało to ogromne znaczenie dla rozwoju kurdyjskiej kultury, a zwłaszcza języka. Zaczęły powstawać obszerne słowniki, prace językoznawcze i podręczniki do nauki różnych dialektów. Status języka literackiego uzyskały dialekty kurmandżi (rozpowszechniony na terytorium Turcji i Syrii, zapisywany alfabetem łacińskim) i sorani (terytorium Iraku i częściowo Iranu, zapisywany alfabetem arabskim). Obecnie popularność wśród intelektualistów zyskała idea utworzenia jednego ujednoliconego języka literackiego, swoistej mieszanki dialektów kurmandżi i sorani. Wielu badaczy odnosi się jednak do tych planów krytycznie, zauważając, że tego rodzaju działania mają przede wszystkim kontekst polityczny, który mógłby niekorzystnie odbić się na wyjątkowości obu dialektów.

Emigracja dała Kurdom zwiększone poczucie jedności. Tutaj mogli swobodnie spotykać się ludzie z różnych części Kurdystanu (tureckiego, irackiego, irańskiego i syryjskiego), mogły powstawać organizacje i swobodnie rozwijać się media. W ostatnich latach największą rolę zyskał Internet, gdyż nie podlega cenzurze i coraz śmielej dociera do wielu zakątków Kurdystanu. Ważne znaczenie mają też stacje telewizyjne i radiowe, a programy redagowane na Zachodzie, mimo wielu protestów ze strony Turcji odbierane są z powodzeniem również na jej terytorium.

W ostatnim okresie największe znaczenie odegrało utworzenie autonomii Kurdyjskiej w ramach federacji w Iracku. Dzięki temu Kurdowie z terytorium Turcji zyskali nie tylko większe oparcie, ale przede wszystkim swoisty wzór i bliskie źródło wiedzy na temat sposobu rozwiązywania własnych problemów.

Image Wszystko to sprawia, że mimo wielu lat zakrojonej na szeroką skalę akcji wynaradawiania, Kurdowie tureccy starają się odzyskać stracony czas i nadrobić zaległości. Ogromne znaczenie dla budzenia świadomości narodowej, a także zwykłego poczucia własnej wartości i godności ma działalność organizacji pozarządowych takich jak np. Kurdish Human Right Projekt, które pomagają ludziom zyskać niezbędną wiedzę potrzebną by dochodzić swych praw w sądzie (tureckim lub przed międzynarodowym trybunałem w Hadze), oraz sporządzają wiele statystyk i raportów dotyczących naruszeń praw człowieka. Niewiele wyolbrzymiając można stwierdzić, że bez tego typu świadectwa władze tureckie już dawno ogłosiłyby, że ich kraj w pełni się „ucywilizował”, a Kurdów czeka w nim świetlana przyszłość.

Dlatego wszystkie rozpowszechniane w Europie deklaracje i oświadczenia władz tureckich o rzekomym rozwiązywaniu przez nie problemu kurdyjskiego uznać należy za co najmniej przesadzone. Podstawową tego przyczyną jest fakt, że istotne zmiany mogą nastąpić jedynie wraz ze zmianą zapisów konstytucyjnych.

Kluczowym dla sprawy kurdyjskiej jest artykuł 3 tureckiej konstytucji (z 1982 roku), który głosi:

Państwo Tureckie wraz ze swoim terytorium i granicami jest niepodzielną całością. Jego językiem jest turecki.
Zapis ten powtarza się zresztą niczym refren w innych artykułach. Dla porównania warto wspomnieć, że fraza ta w wariancie konstytucji z 1961 roku powtórzona była 3 razy, w konstytucji z 1971 roku już 16 razy, a po przewrocie wojskowym w 1982 roku, 24 razy.

Pozornie jest to zupełnie niewinna formuła, jednakże w praktyce oznacza ona poważne ograniczenia, gdyż wszelkie wzmianki na temat Kurdystanu i ewentualnych praw dla mniejszości kurdyjskiej interpretowane są jako zagrożenie dla niepodzielnej całości kraju. Konstytucja pozwala też na poważne ograniczenia wolności mediów (jeśli zostanie zagrożona owa mityczna niepodzielna całość, artykuły: 5, 26,28). Edukacja w szkołach może odbywać się jedynie w języku tureckim, a listę dopuszczalnych języków obcych zatwierdza rada ministrów i nie trzeba dodawać, że kurdyjski nigdy się na tej liście nie znalazł. Wiele do życzenia pozostawia również turecki Kodeks Karny, a poważne wątpliwości budzi ustawa antyterrorystyczna wprowadzona w latach 90 tych, której interpretacja pojęcia terroryzm jest więcej niż niejednoznaczna. Oskarżonym o szerzenie terrorystycznej propagandy był między innymi mieszkający w Szwecji kurdyjski pisarz Mehmed Uzun, mówiący nie tylko o problemach swojego narodu, ale również o konieczności przywrócenia Turcji świadomości własnej wielokulturowości i o złożonym charakterze anatolijskiej tradycji.
Przełomową okazała się jednakże ustawa wprowadzona w 1991 roku pozwalająca na użycie języka kurdyjskiego w rozmowach prywatnych, pieśniach i publikacjach. Mimo ciągłej cenzury, licznych konfiskat i wytaczania procesów redaktorom, autorom, a nawet tłumaczom liczba publikacji kurdyjskich stale rośnie i jest co raz bardziej zauważalna na rynku wydawniczym.

Jednym z głównych kurdyjskich postulatów jest stworzenie pełnego systemu szkolnictwa z wykładowym językiem kurdyjskim. Jesienią 2004 roku Europę obiegła informacja, że Turcja wreszcie pozwoliła na otwarcie kurdyjskich szkół. Komunikat taki został odebrany z ulgą i nadzieją, podczas, gdy w rzeczywistości pozwolono tylko na otwarcie płatnego prywatnego kursu, który zresztą wkrótce zamknięto z braku chętnych. Tym samym władza zyskała nowy argument. Teraz tureccy politycy mogli ze spokojnym sumieniem stwierdzić: patrzcie ci Kurdowie wcale nie chcą się uczyć, nawet swojego ojczystego języka, a tak się tego domagali!

Trudno jednak przypuścić by wielodzietne, w większości bardzo ubogie rodziny mogły pozwolić sobie na luksus płatnego kształcenia dzieci, a poza tym, kto będzie się uczył pisania i czytania w języku, który nie przyda się w żadnej instytucji, ani szkole wyższej. Innym przykładem słów skierowanych przede wszystkim pod adresem europejskiej opinii publicznej była deklaracja premiera Erdoğana, o tym, iż pragnie rozwiązać problem kurdyjski na drodze demokratycznej. Jednakże po przeczytaniu pełnej wypowiedzi (z sierpnia 2005 roku) Europejczyk mógł nabrać wątpliwości, gdyż, zdaniem premiera, demokratyzować powinni się Kurdowie! Tego rodzaju drobne niedopowiedzenia lub przemilczenia sprawiają, że europejski odbiorca otrzymuje nie do końca prawdziwy lub wręcz fałszywy obraz rzeczywistości i nie może zdać sobie sprawy z sedna problemu kurdyjskiego.

Największym niepokojem napawa jednak utożsamianie nacjonalistów kurdyjskich z partyzantami ze zdelegalizowanej i uznanej w Europie za terrorystyczną partię PKK (jej lider Abdullah Öcalan został w 1999 roku schwytany i obecnie odsiaduje karę dożywotniego więzienia). W rzeczywistości partia PKK powstała jako ugrupowanie marksistowskie i w dużej mierze antynacjonalistyczne, choć walka o prawa Kurdów znajdowała się tam na czołowym miejscu. Niemniej PKK odcinała się od programów kurdyjskich ugrupowań sprzed 1923 roku, a także nie utrzymywała zbyt bliskich kontaktów z Kurdami irackimi skupionymi wokół obozów Talabaniego i Barzaniego.

Orędownicy kurdyjskich idei narodowych w Turcji to w większości grupka intelektualistów i dziennikarzy, odżegnująca się od działań zbrojnych i w równej mierze krytykująca politykę władz tureckich, jak i działaczy PKK. Próbują oni rozwiązać problem propagując nie secesję Kurdystanu, a utworzenie w Turcji systemu federacyjnego (na wzór Iraku). Wielu z nich twierdzi, że władza używa osłabionego i wewnętrznie podzielonego ugrupowania PKK w celu prowokacji, które obnoszone są potem po Europie, jako dowód agresywności Kurdów (Mehmed Sanrı, redaktor czasopisma Serbesti). Nie rzadkie były również próby przekonania europejskiej i amerykańskiej opinii publicznej, że PKK ma powiązania z al- Kaidą i bin Ladenem!

W marcu 2006 w Diyarbakır, mieście na południowym wschodzie Turcji, uważanym przez wielu Kurdów za stolicę Kurdystanu wybuchły zamieszki w trakcie pogrzebu kilkunastu młodych ludzi zabitych przez wojsko, jako członków PKK. W odpowiedzi na stłuczone szyby i płonące butelki z benzyną władze tureckie skierowały do miasta regularne wojsko, a gazety tureckie publikowały zdjęcia opustoszałych ulic i kawalkad czołgów. Zginęło kilkadziesiąt osób, a kilkaset zostało rannych.

Oczywiście trudno dziś snuć domysły czy była to zaplanowana prowokacja ze strony władz, czy też tylko ciąg zbiegów okoliczności. Niemniej faktem pozostaje, że Diyarbakır pod przewodnictwem kurdyjskiego burmistrza Osmana Baydemira odzyskał w ostatnich latach wiele ze swej utęsknionej wolności. Odbywały się tam liczne festiwale kultury kurdyjskiej, a niedługo przed opisanymi wyżej zdarzeniami Baydemir odbył wizytę w Stanach Zjednoczonych na zaproszenie organizacji pozarządowych. Wiele kręgów w Turcji uznawało jego politykę za samowolną i groźną dla „niepodzielnej całości kraju i narodu tureckiego”. Wydarzenia z marca to przede wszystkim uderzenie w samodzielność i niezależność Diyarbakır, to także znak, że Turcja wcale nie porzuciła polityki opartej na przemocy i agresji.

Smutkiem napawa fakt, że wydarzenia w dalekim Diyarbakır przeszły w Europie bez echa, a polskie media nawet o tym nie wspomniały…A wbrew pozorom europejska opinia publiczna znaczy dla Turcji całkiem sporo. Dlatego tak ważnym zdaje się rzetelność i dokładność w prezentowaniu problemu kurdyjskiego. Dotyczy ona zarówno dziennikarzy, jak i polityków oraz naukowców i przedstawicieli organizacji pozarządowych, którzy skupiają swą uwagę na tym regionie geograficznym. Informacje ogólnikowe lub niepełne nie oddają w żaden sposób istoty problemu a niekiedy jeszcze bardziej go zaciemniają.

Na zakończenie warto podkreślić, że strona turecka to nie tylko „niedobra władza” (a i w jej szeregach można znaleźć ludzi pragnących zmienić coś na lepsze), ale również, a może przede wszystkim blisko 80 milionowe społeczeństwo, w którym nie rzadko znajdzie się ktoś, kto odważy się na krytykę zatwardziałego systemu. I choć dzieje się to bardzo powoli, to takich ludzi jest w Turcji co raz więcej. Są to Kurdowie, ale też Turcy. Wspomnieć należy tu przede wszystkim Ismaila Beşikçi – tureckiego socjologa, który badaniom kurdyjskiej społeczności poświęcił wiele lat swojego życia, za co odsiedział nawet kilkunastoletni wyrok więzienia. Teraz zaś atakowany jest – o ironio!- przez siedzącego w więzieniu byłego lidera PKK Abdüllaha Öcalana (choć można domyślać się, że za tymi działaniami stoją określone intencje władz). Innym przykładem może być chociażby pisarz Orhan Pamuk, który w swoich utworach i wypowiedziach podważa bezpieczne przekonanie większości społeczeństwa o tureckiej słuszności w sprawie Ormian czy Kurdów. Od Europy opozycjoniści oczekują przede wszystkim zainteresowania, czasem być może rady, ale nie bezwarunkowego przyjęcia ich państwa w poczet członków UE. Dlatego, wydaje się, że los Turcji mógłby być może jeszcze potoczyć się inaczej, przekraczając magiczną barierę słów: PRZYJĄĆ-ODRZUCIĆ. Jej problemy wymagają jednak od Europy i szeregowego Europejczyka trudnej pracy opartej o szczere zainteresowanie i odpowiedzialność

Joanna Bocheńska, doktorantka w IFO UJ (2008)